****
Dziewczyna stała i podziwiała zachód słońca; zastanawiała się, co dalej. Niby była dorosła. Niby. A tak na prawdę, ojciec przetrzymywał ją samą w tym wielkim zamku. A najgorsze, że to było dla wszystkich normalne. Nie była ślepa; mężczyzna był okrutnikiem, męczącym całe miasto, torturował niewinnych ludzi i małe dzieci, nie używając nawet siły. Trzeba było jedynie podnosić podatki trzykrotnie w ciągu roku i wydawać uczty, na których marnowało się więcej jedzenia, niż zwykły obywatel widział przez kilka miesięcy. To wystarczyło, aby osada popadła w ruinę. Chciała pomóc, naprawić to, zmienić tę głupią zależność, ale... jak? Nie miała tu żadnej władzy, a znajomość ziółek jej nie pomoże. Nienawidziła się za to, nie mogła znieść swojego widoku w lustrze. Nie wiedziała, jak opisać to, co dzieje się w jej wnętrzu. Niechęć do ojca, pragnienie pomocy, żal i wściekłość połączone z bezsilnością? Tak, chyba tak. Przede wszystkim była jednak wściekła na ojca. Za wszystko. Za całe zło tego świata i własne kompleksy.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi, otworzyła je. Stał w nich służący, w wieku około sześćdziesięciu lat. Gina najchętniej posłałaby go już na zasłużoną emeryturę. To był kolejny z wymysłów ojca; zmuszanie ludzi na jesieni życia do pracy w jego włościach, w zamian za skandaliczny, zarówno pod względem jakości jak i ilości posiłek.
-Panienko, ojciec prosi panienkę do siebie jak najszybciej - powiedział i odszedł. Czego on może chcieć? Nie rozmawiała z nim od... dawna. Nie chciał jej widzieć. Podobnie jak ona, przeklinał wszystkie znane mu duchy za to, że jego dziecko okazało się nie być płci męskiej. To było jedyne, co ich łączyło, każde jednak było zawiedzione z innych powodów. Ojciec - bo mógłby wtedy zwalić całą robotę na syna, a samemu oddać się w całości zabawom; taką dziewuchę to jedynie można wydać za jakiegoś bogacza. Córka - bo wtedy mogłaby cokolwiek zdziałać. Wyszła na korytarz, aby po chwili dojść do jaskini lwa. Westchnęła i zakołatała do drzwi, które po chwili się przed nią otworzyły. To nie będzie miła rozmowa.
- Wreszcie jesteś.
- Owszem. O co chodzi, ojcze? - powiedziała tonem wzorowego dziecka. Wewnątrz niej wszystko się jednak gotowało.
-Nie wiesz, o co chodzi, tak? TY nie wiesz o co chodzi? - zdenerwował się. Szczyt ignorancji! - To zgadnij, kogo moi strażnicy widzieli wielokrotnie wieczorami, zadającego się z plebsem?!
Ups. Tak, wymykała się nocami i zanosiła im jedzenie. Ale nie myślała, że ojciec kiedykolwiek to odkryje - Hitsuki był raczej... mało inteligentny. Milczała. Ojciec obrał to za przejaw uległości, ale... Gina nie chciała po prostu zesłać kłopotów na siebie i poddanych.
- To nie do pomyślenia Hmm... Tak kochasz tych wieśniaków, prawda? To może... Na dowód tej miłości podwyższymy podatki? Co o tym sądzisz, Shun?
- Jestem Sho.
- Nie ważne - machnął ręką - Pytałem co o tym sądzisz, a nie o twoje nazwisko. Z resztą! Zawołaj mi tu księgowego! Ma natychmiast podwyższyć daninę! Jutro, chcę widzieć te pieniądze w skarbcu! A ty do komnaty! - zwrócił się do córki.
Jesteś genialna, skarciła samą siebie w myślach. Brawo! Przez ciebie zamiast lepiej, będzie tylko gorzej. I ty chcesz coś zmienić? Powodzenia. Idź się powieś najlepiej. Chciała samą siebie udusić.
Szła korytarzem powłócząc nogami. Weszła do pokoju i stanęła przed oknem. Spojrzała na te wszystkie kosztowności, zdobiące jej trzy komnaty. Po co komu tyle? Była zupełnie bezradna, zdezorientowana, bezsilna i wściekła. Najchętniej by się rozpłakała. Chodziła w kółko po pokoju; to pomagało jej się skupić. W głowie powoli wylęgał jej się śmiały plan. Jej uwagę jednak odwrócił ruch w kątach pokoju. Zanim zdążyła się odwrócić, jakiś chłopak w przerażającej masce przyłożył jej szable do szyi.
- Bądź cicho, a nic ci się nie stanie- szepnął niskim, gardłowym głosem. Tylko o tym marzyła; żeby uciął jej teraz głowę. Była jednak zbyt ciekawa, kim on jest, czego chce i co zrobi. Zaciągnął ją do małej komórki dla służby i zamknął. Więcej go już tego dnia nie zobaczyła.
****
- Przepraszam pana! Halo, proszę pana! - dziewczyna w wielkim słomkowym kapeluszu i welonie okalającym jej twarz po raz wtóry usiłowała wydobyć od kogoś informacje.
- Tak? - zdenerwowany jej nachalnością mężczyzna wreszcie zdecydował się, dla świętego spokoju, poświęcić cenną chwilę z jego życiorysu temu wymalowanemu dziewczęciu.
- Gdzie jest targowisko?
- Pani pójdzie prosto do końca tej ulicy, potem w prawo, potem na trzecim zakręcie w lewo i cały czas prosto.
- Dziękuję bardzo! - pobiegła w tę stronę, potrącając po drodze przechodniów. Brązowy, sztruksowy worek podskakiwał na jej ramieniu w miarę, jak przepychała się przez ludzi. Kiedy dotarła na miejsce, pytała wszystkich o człowieka w błękitnej masce. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie, każdy tylko spoglądał na nią jakoś spode łba. Zdecydowała się udać do pobliskiego szpitala. Zostawiła pod tylnym wejściem kilka złotych pucharów i jedzenia, zapukała do drzwi i uciekła. Długo jeszcze szwendała się po mieście, szukając człowieka w niebieskiej masce.
Usłyszała ciche pukanie do drzwi, otworzyła je. Stał w nich służący, w wieku około sześćdziesięciu lat. Gina najchętniej posłałaby go już na zasłużoną emeryturę. To był kolejny z wymysłów ojca; zmuszanie ludzi na jesieni życia do pracy w jego włościach, w zamian za skandaliczny, zarówno pod względem jakości jak i ilości posiłek.
-Panienko, ojciec prosi panienkę do siebie jak najszybciej - powiedział i odszedł. Czego on może chcieć? Nie rozmawiała z nim od... dawna. Nie chciał jej widzieć. Podobnie jak ona, przeklinał wszystkie znane mu duchy za to, że jego dziecko okazało się nie być płci męskiej. To było jedyne, co ich łączyło, każde jednak było zawiedzione z innych powodów. Ojciec - bo mógłby wtedy zwalić całą robotę na syna, a samemu oddać się w całości zabawom; taką dziewuchę to jedynie można wydać za jakiegoś bogacza. Córka - bo wtedy mogłaby cokolwiek zdziałać. Wyszła na korytarz, aby po chwili dojść do jaskini lwa. Westchnęła i zakołatała do drzwi, które po chwili się przed nią otworzyły. To nie będzie miła rozmowa.
- Wreszcie jesteś.
- Owszem. O co chodzi, ojcze? - powiedziała tonem wzorowego dziecka. Wewnątrz niej wszystko się jednak gotowało.
-Nie wiesz, o co chodzi, tak? TY nie wiesz o co chodzi? - zdenerwował się. Szczyt ignorancji! - To zgadnij, kogo moi strażnicy widzieli wielokrotnie wieczorami, zadającego się z plebsem?!
Ups. Tak, wymykała się nocami i zanosiła im jedzenie. Ale nie myślała, że ojciec kiedykolwiek to odkryje - Hitsuki był raczej... mało inteligentny. Milczała. Ojciec obrał to za przejaw uległości, ale... Gina nie chciała po prostu zesłać kłopotów na siebie i poddanych.
- To nie do pomyślenia Hmm... Tak kochasz tych wieśniaków, prawda? To może... Na dowód tej miłości podwyższymy podatki? Co o tym sądzisz, Shun?
- Jestem Sho.
- Nie ważne - machnął ręką - Pytałem co o tym sądzisz, a nie o twoje nazwisko. Z resztą! Zawołaj mi tu księgowego! Ma natychmiast podwyższyć daninę! Jutro, chcę widzieć te pieniądze w skarbcu! A ty do komnaty! - zwrócił się do córki.
Jesteś genialna, skarciła samą siebie w myślach. Brawo! Przez ciebie zamiast lepiej, będzie tylko gorzej. I ty chcesz coś zmienić? Powodzenia. Idź się powieś najlepiej. Chciała samą siebie udusić.
Szła korytarzem powłócząc nogami. Weszła do pokoju i stanęła przed oknem. Spojrzała na te wszystkie kosztowności, zdobiące jej trzy komnaty. Po co komu tyle? Była zupełnie bezradna, zdezorientowana, bezsilna i wściekła. Najchętniej by się rozpłakała. Chodziła w kółko po pokoju; to pomagało jej się skupić. W głowie powoli wylęgał jej się śmiały plan. Jej uwagę jednak odwrócił ruch w kątach pokoju. Zanim zdążyła się odwrócić, jakiś chłopak w przerażającej masce przyłożył jej szable do szyi.
- Bądź cicho, a nic ci się nie stanie- szepnął niskim, gardłowym głosem. Tylko o tym marzyła; żeby uciął jej teraz głowę. Była jednak zbyt ciekawa, kim on jest, czego chce i co zrobi. Zaciągnął ją do małej komórki dla służby i zamknął. Więcej go już tego dnia nie zobaczyła.
****
- Przepraszam pana! Halo, proszę pana! - dziewczyna w wielkim słomkowym kapeluszu i welonie okalającym jej twarz po raz wtóry usiłowała wydobyć od kogoś informacje.
- Tak? - zdenerwowany jej nachalnością mężczyzna wreszcie zdecydował się, dla świętego spokoju, poświęcić cenną chwilę z jego życiorysu temu wymalowanemu dziewczęciu.
- Gdzie jest targowisko?
- Pani pójdzie prosto do końca tej ulicy, potem w prawo, potem na trzecim zakręcie w lewo i cały czas prosto.
- Dziękuję bardzo! - pobiegła w tę stronę, potrącając po drodze przechodniów. Brązowy, sztruksowy worek podskakiwał na jej ramieniu w miarę, jak przepychała się przez ludzi. Kiedy dotarła na miejsce, pytała wszystkich o człowieka w błękitnej masce. Nikt nic nie widział, nikt nic nie wie, każdy tylko spoglądał na nią jakoś spode łba. Zdecydowała się udać do pobliskiego szpitala. Zostawiła pod tylnym wejściem kilka złotych pucharów i jedzenia, zapukała do drzwi i uciekła. Długo jeszcze szwendała się po mieście, szukając człowieka w niebieskiej masce.